– Wróciłam!
– usłyszałem twój krzyk, a tuż po nim dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych.
Podniosłem głowę z nad czytanej przed chwilą książki i spojrzałem na ciebie
coraz cięższymi ze zmęczenia powiekami. Przywitałaś mnie pełnym czułości
uśmiechem, a ja próbowałem nie skupiać się na zawiązanej wokół twojej głowy
wielobarwnej chuście. Dalej z trudem dochodził do mnie fakt, że w bliskiej
przyszłości może ciebie zabraknąć, ale od powrotu do kraju starałem się dobrze
spożytkować każdy następny dzień, nie wiedząc ile nam ich jeszcze zostało.
Coraz trudniej mi było wstawać rano z łóżka i mierzyć się z kolejnym korkiem,
gdy wiozłem cię na setką, a może nawet tysięczną wizytę od lekarza, z której i
tak miałaś wrócić z uśmiechem na twarzy. Wiem, że nie chciałaś mnie ranić, nie
mówiłaś mi prawdy z miłości. Ale ja i tak wiedziałem swoje; tak cholernie bałem
się, że pewnego razu już nie wsiądziesz z powrotem do mojego samochodu.
Wróciłem do
Warszawy blisko cztery miesiące temu, a przez te kilkanaście dni mojej nieobecności
udało mi się rozłożyć całą tą sytuację na czynniki pierwsze i ułożyć to
wszystko w głowie. Bardzo dużo było w tym zasługi Eadlyn, która jednym
spojrzeniem sprawiała, że wylewałem z siebie wszystkie żale. A ona? Słuchała
mnie uważnie długie godziny nie narzekając, a po prostu doradzając. Chłonąłem
jej obecność, każdy jej uśmiech, każdy jej grymas, gdy odrzucała kolejne
połączenia od biologicznego ojca Cadena. Bardzo dużo rozmawialiśmy, a ona
pomogła mi poznać tę część mnie, o której posiadanie nawet bym się nie
podejrzewał. Nie rozumiałem, co takiego miała w sobie, że nie ważne było
miejsce naszych rozmów, ale słowa. Czasem siedzieliśmy na skórzanej kanapie w
salonie patrząc na deszczową pogodę panującą za oknem, a kiedy indziej
zajmowałem bujany fotel w pokoiku chłopca, podczas, gdy ona zajmowałam się
synem. Od naszego pierwszego spotkania tylko jedno było niezmienne. Zawsze,
niezależnie od miejsca, czasu czy też pogody za oknem towarzyszyły nam dwa
kubki z parzącą gardło herbatą.
Ostatniego
wieczora przed moim wyjazdem to właśnie ona była powierniczką wszelkich moich
obaw, bo zwyczajnie się bałem. Nie wiedziałem jak zachować się w stosunku do
ciebie, jak rozmawiać, jak mówić, że cię kocham. Ale brunetka była pewna, że
nie mogę ukrywać, że byłem świadkiem tamtej rozmowy. Zrobiłem, tak jak prosiła
i pierwszymi słowami, które wypowiedziałem w twoją stronę były słowa "Wiem
o wszystkim". Nie było mi łatwo to powiedzieć, bo gdy tylko cię zobaczyłem
poczułem jak w kącikach gromadzą mi się łzy. A ty przytuliłaś mnie i
powiedziałaś "Wszystko będzie dobrze". Czy to nie paradoks? To ja
powinienem cię pocieszać, to ty myśląc schematycznie powinnaś być zapłakana i
smutna. Ale wiedziałem, że to tylko pozory, że tak naprawdę wypłakujesz nocami
w poduszkę łzy, zagryzając wargi, aby zdusić szloch. Musiałem być przy tobie,
bo czułem, że tylko tak mogę cię wesprzeć. Przepraszam, bo inaczej nie umiałem.
– Jak minął
dzień? – zapytałem zerkając na ciebie znad czytanej książki, którą oparłem na
brzuchu. Zaśmiałaś się serdecznie, jednak widziałem ile siły wkładasz w ten
prosty gest. Czułem, że nie mogłem cię zostawić z tym wszystkim samej, bo
przecież ty też nie zostawiłaś mnie, gdy złamałem nogę czy rozstałem się z moją
pierwszą wielką miłością. Chciałem razem z tobą wygrać, nagrodę najcenniejszą
ze wszystkich – twoje życie.
– Ciekawie,
ciekawie – usiadłaś na fotelu zakładając nogę na nogę. Przekrzywiłaś głowę i z
troską w oczach zlustrowałaś mnie spojrzeniem. – Nie mówiłeś mi, że rodzice
Michała będą odnawiać przysięgę małżeńską. Ale nieważne. – machnęłaś ręką
ucinając temat, który mógłby się skończyć wspominaniem ojca. Nigdy nie lubiłaś
patrzeć wstecz, bo wiedziałem, że nie ze wszystkich swoich wyborów byłaś
zadowolona. Liczył się ten dzień, ta godzina i to, co się aktualnie działo. –
Dzwoniłeś do tej twojej ukochanej?
Westchnąłem
przeciągle omiatając oczami sufit i posyłając ci po raz kolejny kpiące
spojrzenie. Odpowiedziałaś ty samym nachylając się w moją stronę. Widziałem
rozbawione ogniki w twoich oczach i doskonale wiedziałem, jaki dzień sobie
przypominasz. To był ciepły wieczór, jedyny raz, gdy upiłem się w twojej
obecności, a ty nie byłabyś sobą gdybyś tego nie wykorzystała. I chcąc nie
chcąc wygadałem się, że Eadlyn jest dla mnie kimś więcej niż dobrą
przyjaciółką. Usilnie wypominałaś mi mój strach przez wyznaniem jej tego wszystkiego
przy każdej możliwej okazji. Zmrużyłem oczy czując błąkający się po mojej
twarzy uśmiech. Ostatnio nawet zaproponowałaś, że kupisz mi bilet, jednak
przecież niedawno wróciłem z wycieczki do Londynu. Byłem częstym gościem w
mieszkaniu brunetki, jednak ani tobie, ani jej zdawało się to nie przeszkadzać.
– Też się
bałam takich wielkich słów, Zbyszek – dotknęłaś subtelnie mojej dłoni, a ja
poczułem przebiegające po plecach dreszcze. Twoje oczy wpatrywały się w moje z
nieopisaną wręcz upartością. – Jeszcze się trzymam i jakby miało się coś
zmienić zaczekam z przejściem na tamten świat do twojego powrotu.
– Mamo,
nawet tak nie żartuj – żachnąłem się spinając mięśnie, na co ty tylko zaśmiałaś
się perliście, a twój śmiech rozszedł się echem po reszcie domu. Nie
wiedziałem, co widzisz w tym zabawnego, ale nie mogłem przełknąć twoich
arcyzabawnych żartów odnośnie śmierci.
– Spokojnie,
spokojnie, bo zmarszczek dostaniesz i nikt cię nie zechce – odparłaś z niebywałą
wręcz lekkością, a ja miałem ochotę tylko popukać się w głowę w geście
dezorientacji. – A ja chciałabym się doczekać wnuków.
Zmarszczyłem brwi spoglądając na
ciebie z niedowierzaniem. Nie byłem nastolatkiem, a ty byłaś moją matką i
kobietą, abyś tłumaczyła mi skąd się biorą dzieci. Nie umiałem sobie wyobrazić
naszej rozmowy o moich doświadczeniach seksualnych, a szczególnie takowych z
Angielką. Wydawało mi się to kompletnie niedorzecznie, więc ścisnął twoją dłoń
parskając pod nosem. Czasem wydawałaś mi się bardziej bezpośrednia niż ja, a
przecież miałaś dorosłego syna i lada moment mogłaś umrzeć.
– Ale my… -
próbowałem jakoś uciąć temat, jednak nawet nie dałaś mi dokończyć zdania.
– Caden
wydaje się być cudownym dzieckiem – puściłaś mi oczko rozsiadając się wygodniej
w bujanym fotelu i nie spuszczając ze mnie wzroku. Gdy widziałaś, że dalej
siedzę i myślę nad twoimi słowa rzuciłaś: – Bilet masz na szafce w kuchni i jak
stchórzysz możesz nie wracać do domu.
Muszę przyznać, że wbiło mnie w
fotel, jednak, gdy zapytałem skąd wiedziałaś, że akurat wtedy bym poleciał
uśmiechnęłaś się tajemniczo i kazałaś nie spóźnić się na samolot.
***
Przestępując
z nogi na mogę stałem przed zabytkową kamienicą obracając w dłoniach telefon.
Słońce zaczynało chować się już za coraz to innymi budynkami, a właścicielki
mieszkania nadal w nim nie było. Dzwoniłem, pisałem smsy, dzwoniłem, pukałem –
nic. Zaczynałem się martwić zważając na to, że zbliżała się pora usypiania
Cadena, który nie umiał zasnąć w innym miejscu niż we własnym łóżeczku
słuchając szumu wody. Usiadłem na kamiennych, lekko zniszczonych schodkach
czytając nieodebrane wcześniej maile.
– Erick,
puść mnie – usłyszałem znajomy głos i momentalnie spojrzałem w tamtą
stronę. – Nie masz prawa do kontaktów z Caden’em.
Wstałem wpatrując się w wyłaniającą
się zza budynku parę ludzi. Nie musiałem ich widzieć, aby stwierdzić, że to
niesamowicie wzburzona Eadlyn, która prowadziła wózek z zapewne zasypiającym
synkiem. Nie znałem tylko tego mężczyzny, jednak podświadomie czułem, że jego towarzystwo
nie jest brunetce na rękę. Podszedłem bliżej i poczułem jak boleśnie serca
obija mi mostek, gdy tylko nawiązałem kontakt wzrokowy z nieco wystraszoną
dziewczyną. Uśmiechnąłem się nieśmiało w jej kierunku, jednak ona wzruszyła
tylko ramionami.
– Kochanie, nareszcie wróciłeś – podeszła do
mnie szybkim krokiem delikatnie muskając ustami mój policzek. Starałem się
opanować zdziwię wlewające się powoli na moją twarz, jednak po kilkunastu, może
kilkudziesięciu sekundach zrozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi.
Uśmiechnąłem się do niej w najbardziej czuły sposób, a zdezorientowanego
chłopaka obrzuciłem obojętnym spojrzeniem. – Caden ma już ojca, lepszego niż ty
mógłbyś być kiedykolwiek.
Blondyn omiótł nas wzrokiem po raz
ostatni i posyłając w moją stronę jadowity uśmiech odwrócił się na pięcie i zwyczajnie
odszedł. Nie mogłem pohamować parsknięcia śmiechem, gdy jego sylwetka zniknęła
mi z pola widzenia.
– Przepraszam,
Zbyszek – dziewczyna ścisnęła moją dłoń, drugą szukając w torbie kluczy od mieszkania.
– To było pierwsze, co przyszło mi do głowy. Jezu, jaka ja jestem głupia! Coś z
mamą?
– Nie,
dlaczego pytasz? – zapytałem przejmując od niej wózek malucha, która gdy tylko
mnie zobaczył wyciągnął rączki w moją stronę. Uśmiechałem się do dziecka poruszając
jego pojazdem, gdy jego matka starała się znaleźć w swojej nieco zbzikowanej
duszy odpowiedź na moje pytanie.
– Przyjechałeś
bez zapowiedzi, dzwoniłeś. Nie mogłam odebrać, bo od dobrej godziny próbowałam
spławić Ericka. – wzdrygnęła się na samo wspomnienie ojca Cadena, a ja mimowolnie
zrobiłem to samo.
Wzruszyłem ramionami podając jej
roześmianego chłopca, aby samemu wnieść niebieski wózek na odpowiednie piętro.
Szepnęła ciche „dziękuję”, gdy przekroczyliśmy próg mieszkania, a ja
zaproponowałem, że zrobię nam herbatę. Ona w tym czasie położyła spać dziecko,
a gdy wróciła herbata parowała już z dwóch postawionych na stole kubków. Opadła
obok mnie na kanapę, jednak po chwili usiadła na niej po turecku odwracając się
w moją stronę.
– To wyjaśnisz mi, czemu przyjechałeś czy mam
zgadywać? – zapytała z dziecięcą
radością nadymając policzki. Zaśmiałem się widząc pewność w jej oczach oraz
upór, zupełnie jak w twoich, mamo.
– Mógłbym
być twoim „kochaniem” – palnąłem bez namysłu powodując obfity rumieniec na jej
twarzy. Potarłem kark w geście irytacji, bo jak zwykle musiało mi się coś
wymsknąć. Eadlyn siedziała cicho obejmując kubek rękami, a ja bawiłem się
zapiętym na nadgarstku zegarkiem. – Znaczy mama mnie tu przysłała, bo sam chyba
nigdy bym nie miał tyle odwagi.
– Idealny
Zbigniew Bartman stchórzyłby? – uśmiechnęła się zabawnie akcentując moje imię.
Uwielbiałem jak to robiła, bo zawsze przechodziły mnie przyjemne dreszcze.
– Eadlyn, ale obiecaj, że nie będziesz się ze
mnie śmiała – powiedziałem w pełni poważny chwytając jej kubek i odkładając go
na stolik. Widziałem jak przełknęła ślinę kiwając głową. – Nawet nie wiem jak
to powiedzieć.
– Czasem słowa nie są potrzebne
– szepnęła tak cicho, że gdybym nie skupiał się na jej drobnej osobie w całości
nie było by mowy o tym, że to usłyszę. Zaśmiałem się budząc na jej twarzy
jeszcze większe zmieszanie. Zgodnie z jej poradą, złotą myślą czy jakby to
inaczej nazwać dotknąłem opuszkami palców jej rozgrzanego policzka jakby była
porcelany, która mogłaby rozlecieć się przy najmniejszym ruchu. Patrzyła na
mnie spod długich rzęs, a ja czułem się jakbym latał, co najmniej trzy metry
nad niebem. Nachyliłem się w jej stronę muskając jej pomalowane błyszczykiem
usta po raz pierwszy; starałem się być delikatny, nie chciałem jej spłoszyć,
wystraszyć.
To był najpiękniejszy dzień mojego życia,
dziękuję mamo.