sobota, 27 sierpnia 2016

część III "Polski Londyn"





– Wróciłam! – usłyszałem twój krzyk, a tuż po nim dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych. Podniosłem głowę z nad czytanej przed chwilą książki i spojrzałem na ciebie coraz cięższymi ze zmęczenia powiekami. Przywitałaś mnie pełnym czułości uśmiechem, a ja próbowałem nie skupiać się na zawiązanej wokół twojej głowy wielobarwnej chuście. Dalej z trudem dochodził do mnie fakt, że w bliskiej przyszłości może ciebie zabraknąć, ale od powrotu do kraju starałem się dobrze spożytkować każdy następny dzień, nie wiedząc ile nam ich jeszcze zostało. Coraz trudniej mi było wstawać rano z łóżka i mierzyć się z kolejnym korkiem, gdy wiozłem cię na setką, a może nawet tysięczną wizytę od lekarza, z której i tak miałaś wrócić z uśmiechem na twarzy. Wiem, że nie chciałaś mnie ranić, nie mówiłaś mi prawdy z miłości. Ale ja i tak wiedziałem swoje; tak cholernie bałem się, że pewnego razu już nie wsiądziesz z powrotem do mojego samochodu.

Wróciłem do Warszawy blisko cztery miesiące temu, a przez te kilkanaście dni mojej nieobecności udało mi się rozłożyć całą tą sytuację na czynniki pierwsze i ułożyć to wszystko w głowie. Bardzo dużo było w tym zasługi Eadlyn, która jednym spojrzeniem sprawiała, że wylewałem z siebie wszystkie żale. A ona? Słuchała mnie uważnie długie godziny nie narzekając, a po prostu doradzając. Chłonąłem jej obecność, każdy jej uśmiech, każdy jej grymas, gdy odrzucała kolejne połączenia od biologicznego ojca Cadena. Bardzo dużo rozmawialiśmy, a ona pomogła mi poznać tę część mnie, o której posiadanie nawet bym się nie podejrzewał. Nie rozumiałem, co takiego miała w sobie, że nie ważne było miejsce naszych rozmów, ale słowa. Czasem siedzieliśmy na skórzanej kanapie w salonie patrząc na deszczową pogodę panującą za oknem, a kiedy indziej zajmowałem bujany fotel w pokoiku chłopca, podczas, gdy ona zajmowałam się synem. Od naszego pierwszego spotkania tylko jedno było niezmienne. Zawsze, niezależnie od miejsca, czasu czy też pogody za oknem towarzyszyły nam dwa kubki z parzącą gardło herbatą.

Ostatniego wieczora przed moim wyjazdem to właśnie ona była powierniczką wszelkich moich obaw, bo zwyczajnie się bałem. Nie wiedziałem jak zachować się w stosunku do ciebie, jak rozmawiać, jak mówić, że cię kocham. Ale brunetka była pewna, że nie mogę ukrywać, że byłem świadkiem tamtej rozmowy. Zrobiłem, tak jak prosiła i pierwszymi słowami, które wypowiedziałem w twoją stronę były słowa "Wiem o wszystkim". Nie było mi łatwo to powiedzieć, bo gdy tylko cię zobaczyłem poczułem jak w kącikach gromadzą mi się łzy. A ty przytuliłaś mnie i powiedziałaś "Wszystko będzie dobrze". Czy to nie paradoks? To ja powinienem cię pocieszać, to ty myśląc schematycznie powinnaś być zapłakana i smutna. Ale wiedziałem, że to tylko pozory, że tak naprawdę wypłakujesz nocami w poduszkę łzy, zagryzając wargi, aby zdusić szloch. Musiałem być przy tobie, bo czułem, że tylko tak mogę cię wesprzeć. Przepraszam, bo inaczej nie umiałem.
– Jak minął dzień? – zapytałem zerkając na ciebie znad czytanej książki, którą oparłem na brzuchu. Zaśmiałaś się serdecznie, jednak widziałem ile siły wkładasz w ten prosty gest. Czułem, że nie mogłem cię zostawić z tym wszystkim samej, bo przecież ty też nie zostawiłaś mnie, gdy złamałem nogę czy rozstałem się z moją pierwszą wielką miłością. Chciałem razem z tobą wygrać, nagrodę najcenniejszą ze wszystkich – twoje życie.
– Ciekawie, ciekawie – usiadłaś na fotelu zakładając nogę na nogę. Przekrzywiłaś głowę i z troską w oczach zlustrowałaś mnie spojrzeniem. – Nie mówiłeś mi, że rodzice Michała będą odnawiać przysięgę małżeńską. Ale nieważne. – machnęłaś ręką ucinając temat, który mógłby się skończyć wspominaniem ojca. Nigdy nie lubiłaś patrzeć wstecz, bo wiedziałem, że nie ze wszystkich swoich wyborów byłaś zadowolona. Liczył się ten dzień, ta godzina i to, co się aktualnie działo. – Dzwoniłeś do tej twojej ukochanej?
Westchnąłem przeciągle omiatając oczami sufit i posyłając ci po raz kolejny kpiące spojrzenie. Odpowiedziałaś ty samym nachylając się w moją stronę. Widziałem rozbawione ogniki w twoich oczach i doskonale wiedziałem, jaki dzień sobie przypominasz. To był ciepły wieczór, jedyny raz, gdy upiłem się w twojej obecności, a ty nie byłabyś sobą gdybyś tego nie wykorzystała. I chcąc nie chcąc wygadałem się, że Eadlyn jest dla mnie kimś więcej niż dobrą przyjaciółką. Usilnie wypominałaś mi mój strach przez wyznaniem jej tego wszystkiego przy każdej możliwej okazji. Zmrużyłem oczy czując błąkający się po mojej twarzy uśmiech. Ostatnio nawet zaproponowałaś, że kupisz mi bilet, jednak przecież niedawno wróciłem z wycieczki do Londynu. Byłem częstym gościem w mieszkaniu brunetki, jednak ani tobie, ani jej zdawało się to nie przeszkadzać.
– Też się bałam takich wielkich słów, Zbyszek – dotknęłaś subtelnie mojej dłoni, a ja poczułem przebiegające po plecach dreszcze. Twoje oczy wpatrywały się w moje z nieopisaną wręcz upartością. – Jeszcze się trzymam i jakby miało się coś zmienić zaczekam z przejściem na tamten świat do twojego powrotu.
– Mamo, nawet tak nie żartuj – żachnąłem się spinając mięśnie, na co ty tylko zaśmiałaś się perliście, a twój śmiech rozszedł się echem po reszcie domu. Nie wiedziałem, co widzisz w tym zabawnego, ale nie mogłem przełknąć twoich arcyzabawnych żartów odnośnie śmierci.
– Spokojnie, spokojnie, bo zmarszczek dostaniesz i nikt cię nie zechce – odparłaś z niebywałą wręcz lekkością, a ja miałem ochotę tylko popukać się w głowę w geście dezorientacji. – A ja chciałabym się doczekać wnuków.
Zmarszczyłem brwi spoglądając na ciebie z niedowierzaniem. Nie byłem nastolatkiem, a ty byłaś moją matką i kobietą, abyś tłumaczyła mi skąd się biorą dzieci. Nie umiałem sobie wyobrazić naszej rozmowy o moich doświadczeniach seksualnych, a szczególnie takowych z Angielką. Wydawało mi się to kompletnie niedorzecznie, więc ścisnął twoją dłoń parskając pod nosem. Czasem wydawałaś mi się bardziej bezpośrednia niż ja, a przecież miałaś dorosłego syna i lada moment mogłaś umrzeć.
– Ale my… - próbowałem jakoś uciąć temat, jednak nawet nie dałaś mi dokończyć zdania.
– Caden wydaje się być cudownym dzieckiem – puściłaś mi oczko rozsiadając się wygodniej w bujanym fotelu i nie spuszczając ze mnie wzroku. Gdy widziałaś, że dalej siedzę i myślę nad twoimi słowa rzuciłaś: – Bilet masz na szafce w kuchni i jak stchórzysz możesz nie wracać do domu.
Muszę przyznać, że wbiło mnie w fotel, jednak, gdy zapytałem skąd wiedziałaś, że akurat wtedy bym poleciał uśmiechnęłaś się tajemniczo i kazałaś nie spóźnić się na samolot.



***



Przestępując z nogi na mogę stałem przed zabytkową kamienicą obracając w dłoniach telefon. Słońce zaczynało chować się już za coraz to innymi budynkami, a właścicielki mieszkania nadal w nim nie było. Dzwoniłem, pisałem smsy, dzwoniłem, pukałem – nic. Zaczynałem się martwić zważając na to, że zbliżała się pora usypiania Cadena, który nie umiał zasnąć w innym miejscu niż we własnym łóżeczku słuchając szumu wody. Usiadłem na kamiennych, lekko zniszczonych schodkach czytając nieodebrane wcześniej maile.
– Erick, puść mnie – usłyszałem znajomy głos i momentalnie spojrzałem w tamtą stronę.  – Nie masz prawa do kontaktów z Caden’em.
Wstałem wpatrując się w wyłaniającą się zza budynku parę ludzi. Nie musiałem ich widzieć, aby stwierdzić, że to niesamowicie wzburzona Eadlyn, która prowadziła wózek z zapewne zasypiającym synkiem. Nie znałem tylko tego mężczyzny, jednak podświadomie czułem, że jego towarzystwo nie jest brunetce na rękę. Podszedłem bliżej i poczułem jak boleśnie serca obija mi mostek, gdy tylko nawiązałem kontakt wzrokowy z nieco wystraszoną dziewczyną. Uśmiechnąłem się nieśmiało w jej kierunku, jednak ona wzruszyła tylko ramionami.
–  Kochanie, nareszcie wróciłeś – podeszła do mnie szybkim krokiem delikatnie muskając ustami mój policzek. Starałem się opanować zdziwię wlewające się powoli na moją twarz, jednak po kilkunastu, może kilkudziesięciu sekundach zrozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi. Uśmiechnąłem się do niej w najbardziej czuły sposób, a zdezorientowanego chłopaka obrzuciłem obojętnym spojrzeniem. – Caden ma już ojca, lepszego niż ty mógłbyś być kiedykolwiek.
Blondyn omiótł nas wzrokiem po raz ostatni i posyłając w moją stronę jadowity uśmiech odwrócił się na pięcie i zwyczajnie odszedł. Nie mogłem pohamować parsknięcia śmiechem, gdy jego sylwetka zniknęła mi z pola widzenia.
– Przepraszam, Zbyszek – dziewczyna ścisnęła moją dłoń, drugą szukając w torbie kluczy od mieszkania. – To było pierwsze, co przyszło mi do głowy. Jezu, jaka ja jestem głupia! Coś z mamą?
– Nie, dlaczego pytasz? – zapytałem przejmując od niej wózek malucha, która gdy tylko mnie zobaczył wyciągnął rączki w moją stronę. Uśmiechałem się do dziecka poruszając jego pojazdem, gdy jego matka starała się znaleźć w swojej nieco zbzikowanej duszy odpowiedź na moje pytanie.
– Przyjechałeś bez zapowiedzi, dzwoniłeś. Nie mogłam odebrać, bo od dobrej godziny próbowałam spławić Ericka. – wzdrygnęła się na samo wspomnienie ojca Cadena, a ja mimowolnie zrobiłem to samo.
Wzruszyłem ramionami podając jej roześmianego chłopca, aby samemu wnieść niebieski wózek na odpowiednie piętro. Szepnęła ciche „dziękuję”, gdy przekroczyliśmy próg mieszkania, a ja zaproponowałem, że zrobię nam herbatę. Ona w tym czasie położyła spać dziecko, a gdy wróciła herbata parowała już z dwóch postawionych na stole kubków. Opadła obok mnie na kanapę, jednak po chwili usiadła na niej po turecku odwracając się w moją stronę.
–  To wyjaśnisz mi, czemu przyjechałeś czy mam zgadywać? –  zapytała z dziecięcą radością nadymając policzki. Zaśmiałem się widząc pewność w jej oczach oraz upór, zupełnie jak w twoich, mamo.
– Mógłbym być twoim „kochaniem” – palnąłem bez namysłu powodując obfity rumieniec na jej twarzy. Potarłem kark w geście irytacji, bo jak zwykle musiało mi się coś wymsknąć. Eadlyn siedziała cicho obejmując kubek rękami, a ja bawiłem się zapiętym na nadgarstku zegarkiem. – Znaczy mama mnie tu przysłała, bo sam chyba nigdy bym nie miał tyle odwagi.
– Idealny Zbigniew Bartman stchórzyłby? – uśmiechnęła się zabawnie akcentując moje imię. Uwielbiałem jak to robiła, bo zawsze przechodziły mnie przyjemne dreszcze.
–  Eadlyn, ale obiecaj, że nie będziesz się ze mnie śmiała – powiedziałem w pełni poważny chwytając jej kubek i odkładając go na stolik. Widziałem jak przełknęła ślinę kiwając głową. – Nawet nie wiem jak to powiedzieć.
–  Czasem słowa nie są potrzebne – szepnęła tak cicho, że gdybym nie skupiał się na jej drobnej osobie w całości nie było by mowy o tym, że to usłyszę. Zaśmiałem się budząc na jej twarzy jeszcze większe zmieszanie. Zgodnie z jej poradą, złotą myślą czy jakby to inaczej nazwać dotknąłem opuszkami palców jej rozgrzanego policzka jakby była porcelany, która mogłaby rozlecieć się przy najmniejszym ruchu. Patrzyła na mnie spod długich rzęs, a ja czułem się jakbym latał, co najmniej trzy metry nad niebem. Nachyliłem się w jej stronę muskając jej pomalowane błyszczykiem usta po raz pierwszy; starałem się być delikatny, nie chciałem jej spłoszyć, wystraszyć.
 To był najpiękniejszy dzień mojego życia, dziękuję mamo.


***
Miałam z tym wrócić za kilka dni, we wrześniu. Jednak wczoraj napadł mnie szał na Zbyszka i chwała wszystkim świętym za to! Trochę kazałam czekać, ale mam nadzieję, że okazało się, że warto. Ze specjalną dedykacją do Kyane, bez której chyba tym tego nie skończyła ♥