czwartek, 24 marca 2016

część III "Czekolada"


 
CZEKOLADA
CZĘŚĆ III
OSTATNIA
 



 
Straciłam cię, Gat -
dlatego, że tak desperacko,
rozpaczliwie się w Tobie zakochałam.
~E.Lockhart "Byliśmy łgarzami strona 234

 
 
 
 
 
 
***
 

 
Wracałem z treningu, który jeszcze pogorszył mój nastrój. Dzisiaj był TEN dzień, który nie powinien się zdarzyć. Nie byłem w stanie normalnie funkcjonować, nie byłem w stanie kolejny raz grać przed Olą szczęśliwego. Ale widząc jej coraz większy brzuch, w którym rozwija się owoc naszego wspólnego życia nie byłem w stanie jej ranić. To wszystko znów mnie przerosło chociaż z dnia na dzień powinno być łatwiej, obraz Kamili powinien zamazywać się w mojej głowie i sercu, ale tak nie było. Gdy co rano spoglądałem na kalendarz nie mogłem uwierzyć, że tak mało brakuje do ziszczenia się mojego koszmaru. Do jej ślubu.
Wbiegłem na klatkę schodową szukając w kieszeni skórzanej kurtki kluczy do mieszkania. Aleksandry nie powinno jeszcze być, więc wcale nie spodziewałem się otworzenia drzwi po moim zapukaniu. Właściwie, dlaczego to zrobiłem? Sam nie wiem. Może łudziłem się, że to wszystko to sen, a zaraz drzwi otworzy mi Kamila. Jednak teraz to nie było istotne. Wszedłem w głąb mieszkania zdejmując wierzchnie warstwy garderoby. Rzuciłem w kąt treningową torbę i wchodząc do pokoju zabrałem z szafki listy. Bezmyślnie przeglądałem koperty zaadresowane do mnie, czy do mojej partnerki.
- Rachunki, rachunki, rachunki. - mruczałem pod nosem mając ochotę podrzeć wszystkie jednym ruchem ręki. Jednak, gdy moja zainteresowanie sięgnęło minimum, na samym dole stosiku, który powstał po ostatnich odwiedzinach listonosza dostrzegłem kopertę inną niż wszystkie. Kremową, ze złotymi akcentami. Moje źrenice zrobiły się nienaturalnie duże, a serce przyśpieszyło znacznie.
Czułem jak wszystkie moje mięśnie spinają się w chwili, w której drżącymi palcami przedzierałem kopertę. Od razu uderzył mnie zapach perfum, które jakiś czas temu tam mocno wwiercały mi się w zmysły. Wyjąłem zgiętą na pół kartkę zapisaną starannym pismem i nie wiedziałem czy chcę to czytać. Lekko zdenerwowany spojrzałem na stojący nieopodal zegar i w głowie kalkulowałem ile czasu zostało do powrotu Oli z pracy. Dwie godziny.
- To wystarczy. - powiedziałem wyciągając z szafy białą koszulę i marynarkę. Dziękowałem w duchu mojej ciężarnej narzeczonej, że jest perfekcjonistką do tego stopnia, że zanim odwiesi ubrania zawsze je wyprasuje. Raz po raz spoglądając na poruszające się wskazówki starałem się spełnić zadania spisane na lodówce. Mięso podgrzane, ubrania posegregowane, pranie zrobione.
Dwadzieścia minut przed godziną rozpoczęcia mszy ślubnej zamknąłem zamek w drzwiach i wybiegłem z bloku. Odpaliłem samochód i czułem napływ emocji. Strachu, bo przecież ona jest ważna. Smutku, bo dzisiaj skończy się rozdział, najpiękniejszy w moim życiu, o nazwie „Kamila”. Złości, że tak długo skrywałem moje prawdziwe uczucia oraz szczęścia. Może to dziwne, ale jechałem tam tylko po to, aby zobaczyć jak składa przysięgę. Panna Stankiewicz była osobą, która sprawiła, że zrozumiałem, co to miłość. Co to jest przyjaźń. Teraz, w momentach, gdy nie mam prawa jej kochać, mogę tylko życzyć jej szczęścia. To, że nam coś stanęło na drodze nie oznacza, że będę pragnął jej do końca moich dni. Nie wierzę w przypadki, dlatego też wiem, że coś postawiło ją na mojej drodze, aby to wszystko się stało. Zmieniło mnie.
Już z oddali słyszałem kościelne dzwony, a gdy podjechałem pod boczne wejście kościoła zobaczyłem gromadzących się na placu przed gości. Czekali na parę młodą. Pięknych, zakochanych, w pełni świadomych pokładanych w nich nadziei. Udaje mi się dostrzec ojca panny młodej, choć go nigdy wcześniej nie spotkałem. Był jednym z liczących się biznesmanów w województwie, a przyszłość córki miał obmyślaną od dnia jej urodzin. Kamila wiele razy żaliła mi się, że to ojciec wybrał jej zawód, studia i nawet męża. Ale w końcu odnalazła się w zawodzie, a Tomasza pokochała. Bo przecież, gdyby go nie kochała nie przyjęłaby oświadczyn.
Prawda?
 Bałem się spojrzeć na parkujący, biały samochód i wysiadających z niego ludzi. Chociaż starałem się krok po kroku oduczyć się Kamili, nie mogłem poddać rozpoczętej walki. Jednak chęć spojrzenia na nią, ten ostatni raz okazała się silniejsza. W pierwszej chwili jej nie poznałem. Wyglądała zupełnie inaczej niż ją zapamiętałem. Brązowe loki, które zwykle pozostawały w nieładzie teraz były proste. Biała suknia, która opinała jej sylwetkę w niczym nie przypominała powyciąganych błękitnych dresów i ciemnej za dużej koszulki. Nawet jej uśmiech, który zauważyłem mimo mojego oddalenia od centrum wydarzeń był inny. Szerszy, bardziej sztuczny.
W tamtej chwili mnie olśniło.
Ona nie była już moja. Ona była w tym momencie sobą. Idealną córką idealnych rodziców. Niepokłóconą z ojcem zwariowaną dziennikarką, z która się zaprzyjaźniłem, którą pokochałem.
I właśnie w tamtym momencie, coś sobie przyrzekłem. I choć wiedziałem, że nie łatwo będzie odrzucić w odmęty pamięci tych kilku miesięcy postanowiłem dotrzymać słowa. Postanowiłem znów pokochać moją prawdziwą miłość. Bo miłość do Kamili Stankiewicz była jak czekolada, rozkoszna, ale na krótko. To Ola sprawiła, że dalej czułem się jakbym latał trzy metry nad ziemią.

 

 ***
Witam się z tą historią po raz ostatni. To było coś co sprawiło, że powstał ten blog. Muszę się przyznać, że jestem zadowolona. Jest tak jak chciałam. Może zbyt krótko, ale chyba dłużej pisać nie umiem. Jak pewnie zauważyliście (żeby nie było, że o Tobie nie pamiętam, Marcelu) jest wiele niedomówień. Ale tak miało być. Użyjcie wyobraźni i dopiszcie dalszy bieg tej historii.
Do zobaczenia.
Wasza, ret.

P.S. Nowa historia za niedługo.

czwartek, 10 marca 2016

część II "Czekolada"

     
CZEKOLADA


Ja autostradą kłamstw, leciałem, gnałem bez tchu
I tu stajemy nadzy na przeciw faktom
Ty już nie czujesz mnie
Nie potrafisz unieść tego już dawno
Jedyne wyjście - stać się kimś innym




×××


      Ponownie dotknąłem włącznika światła na klatce schodowej, nie mogąc zdecydować się na kolejny krok. Mimo wszystko to, co się ostatnio wydarzyło byłem pewien jednego: to nie mogło się tak skończyć.

  Ktoś mądry powiedział kiedyś, że rzeczy nieistotne szybko się zapomina, mimo pewnej wrodzonej drobiazgowości. Ale tamten dzień był w mojej  głowie nadal, już nie rozpamiętywany. Był miłym wspomnieniem utulającym mnie do snu, pewnego rodzaju sekretem, który ukrywałem przed całym światem. Z czasem czułem się tak tym przytłoczony, że musiałem temu zaradzić. Próbowałem przejść do względnej codzienności, ale to nie pomagało. Rozmowy były dłuższe, spotkania częstsze. Nie przeszkadzało mi to. Przyzwyczaiłem się. Do niej. Do czekolady pijanej z nią.

  Właśnie wtedy, stojąc na pogrążonej w ciemności klatce zrozumiałem, dlaczego nie mogłem zapomnieć. To w niej było coś, co niechcący zakorzeniło się w mojej podświadomości. Coś, co stawiało, że to ona była panią moich snów, uzależniając mnie od siebie na odległość. Budziłem się zły, że znów zbyt szybko przerwałem błogie marzenia. Snułem się po świecie jak cień, który w chwili zamętu zgubił właściciela. Było mi po prostu wszystko jedno, co się ze mną dzieje.

   Przytakiwałem głową na prośby Aleksandry, która w ferworze codziennych zajęć zdawała się nie zauważać mojego oddalenia się od rzeczywistości. W pewnym stopniu byłem wdzięczny, że o nic nie pyta, bo wtedy mógłbym nie wytrzymać. W przypływie szczerości mogłem po prostu wszystko jej powiedzieć. Ale nie chciałem, aby wiedziała. Nie umiałem jej zranić. Kochała mnie, a ja nie umiałem być asertywny. Wtedy nie byłem już niczego pewny i owy stan rzeczy jak najbardziej mi odpowiadał. Dużo czasu - mało pytań.

    Ta słodka osóbka miała zostać moją tajemnicą aż do grobowej deski. Ale czy ja naprawdę tego chciałem? Czy nie pragnąłem móc trzymać jej drobną dłoń przy wszystkich? Czy nie chciałem szeptać jej do ucha obietnic? Chciałem, pragnąłem tego bardziej niż gry w reprezentacji, mocniej niż wywalczenia kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich. Pod wpływem chwili, jakiegoś impulsu nacisnąłem dzwonek wsłuchując się w jego melodię oraz walcząc z unoszącą się do gardła wątrobą. Wpatrywałem się w jej ciemne drzwi tak mocno, że gdy otworzyła oślepiło mnie światło dochodzące z lampy stojącej w rogu korytarzyka, który znałem już na pamięć.

  Patrzyła na mnie ze smutnym uśmiechem trzymając się futryny drzwi jakby miała zasłabnąć, a tylko one mogłyby ją uratować. Uratować przede mną, uczuciem, które widziałem w jej oczach i przeczuwałem najgorsze.

    - Czyli to już pewne?- zapytałem zagryzając wargę aż stała się sina. Nie mogłem pojąć jak los może mnie tak karać. Gdy wreszcie umiałem, miałem na tyle odwagi, aby zakończyć sprawy dawne i zacząć nowe wszystko się skomplikowało. Patrzyłem na nią walcząc ze łzami. Tak, jej mężczyzna płakał. Widziałem jak waży słowa delikatnie stukając w ramę serdecznym palcem. Nie wierzyłem. - Mogę wejść? - zapytałem spoglądając na emocje, które niczym myśli w mojej głowie, pojawiały się i znikały na jej twarzy. Czułem się coraz bardziej otępiały, z każdą sekundą jej milczenia.
     - To nie jest najlepszy pomysł. Najlepiej by było, gdybyśmy się już więcej nie spotkali. - wymówiła to głosem tak wypranym z emocji, że gdyby nie jej poruszające się wargi nie uwierzyłbym w sens tego zdania. Te kilka słów, które sprawiły, że przegrałem. Ona zwyciężyła. Nie miałem już nic do stracenia. Nic więcej nie mogłem popsuć. Ona mnie zniszczyła. Nie wiem czy tego chciała czy też nie, ale zrobiła to. Na przekór wszystkim jej słowom i zapewnieniom, że będziemy się wspierać, że będziemy sobie pomagać.

Czy ona właśnie w taki sposób chciała mi pomóc? Tak.
Bez zbędnych wyjaśnień, bez słowa mojego sprzeciwu.

  - Skoro tak uważasz. - mruknąłem zły zakładając kaptur mojej szarej bluzy i zbiegając ze schodów.
  Wychodząc trzasnąłem drzwiami nie zważając na zaciekawione spojrzenia na twarzach sąsiadów, które chwilę wcześniej pojawiły się za szklaną taflą okien. Miałem w nosie, co oni o mnie pomyślą. Czy mnie poznają, czy zapałają nienawiścią. W tym momencie sam czułem do siebie odrazę. Nie mogłem uwierzyć we własną głupotę. Zakochałem się. Zakochałem się, mimo, że od lat miałem obok wspaniałą kobietę. Mimo, że Kamila nic, nigdy mi nie obiecywała. Czułem się jak śmieć: zużyty i wyrzucony za okno. Czułem zbierające się pod powiekami łzy, jednak nie potrafiłem ich wypuścić. Zawsze miałem problem z okazywaniem uczuć, okazywaniem słabości.

×××

     Błądziłem po mieście przez następne kilka godzin usilnie ignorując dzwoniący bez przerwy telefon. Nie miałem ochoty na narzekanie, na pytania. Chciałem zostać sam ze zranionym ego, nie chciałem pomocy. Zresztą nawet gdybym chciał i tak nie poprosiłbym o nią głośno. Czując na sobie spadek temperatury postanowiłem wrócić do mieszkania.
       
-Piotrek?!- łamana polszczyzna sprawiła, że zadrżałem. Obróciłem się spoglądając na kolegę błagalnym wzrokiem. Odpuść, proszę. Proszę Paul, odpuść.- Wszystko w porządku? 
Kiwnąłem głową modląc się o jego odejście, o spokój, o samotność. Nie chciałem prosić to o wysłuchanie, o radę.
-Jeśli będziesz chciał pogadać to wiesz gdzie mnie znaleźć.- poklepał mnie po ramieniu i zlustrował mnie po ojcowsku wzrokiem. Byłem mu wdzięczny. Naprawdę.

      Wiedziałem, że Ola odchodzi tam od zmysłów, ale nie mogłem wejść tam w takim stanie. Przekręciłem klucz w zamku i czekałem na karczemną awanturę. Jednak zastałem ciszę. Zaskoczony, a jednocześnie zaniepokojony skierowałem się do kuchni, w której zastałem zapłakaną moją wieloletnią partnerkę. Czułem się podle. Nie wiedziałem co się stało, ale to nie zmniejszało mojego poczucia winy.

  - Piotrek, już jesteś. - uśmiechnęła się nikle wypowiadając te słowa i ocierając ślady łez. - Podgrzać ci obiad?
  - Ola, obiad może poczekać. -położyłem jej dłoń na ramieniu i spojrzeniem zmusiłem, aby spojrzała mi w oczy. -Najpierw powiedz mi dlaczego płakałaś.
  Widziałem jej smutek, czułem jej napięcie, ale musiałem wiedzieć. Jednak jej głos w dalszym ciągu nie przerywał ciszy przerywanej tylko podgrzewanym na patelni kurczakiem. Próbowała zerwać kontakt wzrokowy, ale ponownie jej to uniemożliwiłem.
  - Jestem w ciąży. - padło nagle i zawisło w powietrzu między nami. -Ja wiem, że ty masz klub, a ja pracę, ale...
     Nie wiem, co było dalej, bo w głowie przez cały czas szeleściła mi tylko jedna myśl. Zostanę ojcem.

××××
witam, witam. miało być później, ale jest dzisiaj. to prawie koniec. jeszcze tylko jedną część. xoxo. ret. 

piątek, 4 marca 2016

część I "Czekolada"



CZEKOLADA

"Złamałem jej opór.
Powiedziała <<Tak>>,
żeby w końcu mnie uciszyć."



 
***

Dźwięk pożółkłych liści pod moimi nogami powodował pewien niepokój. Kolejny rok niedługo zakończy swój bieg, a ja stanę się starszy. Może się wydawać, że posiadłem już wszelką możliwą wiedzę, jaką można mieć w wieku dwudziestu siedmiu lat, jednak tak nie było. Z każdym kolejnym dniem, mijającym rokiem byłem coraz bardziej utwierdzony w przekonaniu, że świat jest dla mnie zbyt nowoczesny. Żyłem w ciągłym biegu i wcale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, gnałem coraz to dalej, z jeszcze większą prędkością. Nie skupiałem się na szczegółach, chciałem tylko osiągać zamierzone cele, nawet po przysłowiowych trupach. Na pozór nic nie mogło mnie zatrzymać, jednak tamtego jesiennego popołudnia czas stanął w miejscu i znów zaczął bieg, ale zdecydowanie wolniej.
Przebiegłem przez pobliski park mając w głowie tylko jedną myśl:
   - Cukru! Potrzebuję kalorii! - mruczałem pod nosem witając każdą ze znajomych mi osób skinieniem głowy.
Klubowy dres szeleścił podczas każdego ruchu, jednak ja czułem tylko głód. Nie taki, jaki czujemy przed obiadem ugotowanym przez matkę, żonę czy babcię albo po wyczerpującym treningu. Ten stan głodu był bardziej porównywalny do stanu, który odczuwają narkomanii od dawna nieprzyjmujący swojego uzależnienia. Moje ciało drgało na samą myśl o cudownej rozkoszy, jaką miałem zaraz spożyć. Ciepło rozlewające się po moim organizmie było nie do zniesienia, szokując temperaturą moje gałki oczne, które w próbach ochłody wylewały z siebie morze łez ściekające po moich zaróżowionych od wysiłku policzkach. Musiałem być ciekawym obiektem, choć pewnie codziennie pojawiają się tutaj podobni do mnie.
   - Przepraszam najmocniej.  - powiedziałem odruchowo, bo w amoku często zdarzało mi się nie patrzeć przed siebie.-Pomogę wstać.
Zaoferowałem spoglądając na potrąconą przeze mnie osobę. Dziewczyna o niesamowicie ciemnych oczach wpatrywała się we mnie z rządzą mordu w oczach. Mimowolnie przełknąłem ślinę widząc błyski w jej spojrzeniu.
   - Co mi po Pana przeprosinach jak mój projekt leży w kawałkach. - syknęła próbując zebrać części uszkodzonego przedmiotu. Targany sprzecznymi emocjami, a może poczuciem winy również chwyciłem wilgotne od porannego deszczu kartki zapisane starannym pismem. - Niech Pan to odda, nim jeszcze bardziej je popsuje.
Czułem się zażenowany. Ba! Zrobiłem się z przejęcia cały czerwony, perfekcyjnie stapiając się z lamówką dresów. Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa. Skołowany stałem na środku dróżki i patrzyłem na klnącą pod nosem dziewczynę.
   - Niech się Pani, chociaż na kawę zaprosić pozwoli, w ramach zadośćuczynienia.
Brunetka prychnęła pod nosem i wyrzuciła resztki jej pracy do zapchanego liśćmi worka pracownika firmy oczyszczającej miasto. Nie była pretensjonalna, miałem wtedy wrażenie, że najchętniej wrzuciłaby mnie do pobliskiego stawu.
   - Proszę - powiedziałem, ponawiając moją prośbę, a w jej spojrzeniu coś drgnęło, a potem kiwnęła głową.
Kilkanaście minut później otworzyłem przed nią drzwi do ostatecznego celu mojej podróży. Już od progu przywitał mnie, a właściwie nas zapach gorącej czekolady z cynamonem i pianką według przepisu teściowej pani Klementyny. Przeszliśmy obok dębowej lady, a ja chowałem głowę w ramionach. Nie miałem siły odwzajemniać natarczywe spojrzenia kelnerek, które była zbyt ciekawe, ale dopiero zdałem sobie z tego sprawę.
   - Będziesz tak stał póki się dziennikarze nie zlecą? - zapytała opadając na skórzaną kanapę w rogu. Spojrzałem na nią zdezorientowany, a również usiadłem. Było w niej coś dziwnego, denerwującego i interesującego zarazem.
   - Chyba powinienem Panią jeszcze raz przeprosić. - zamierzałem jeszcze coś dodać, ale warknęła na mnie patrząc spod byka.
   - Przepraszam, nie wróci mi mojej pracy. Cały miesiąc użerania się z tymi papierami, a tu nagle wszystko poszło się kochać. I to przez Pana.
Znowu zacząłem się rumienić. Cholera jasna, jesteś facetem! Ale ona zmów wprawiła mnie w zakłopotanie, połechtała moje sumienie. A trzeba zaznaczyć, że takie wyrzuty umie wywołać tylko Ignaczak i moja własna matka. Nie miałem prawa się w tym momencie odezwać. Byłem zbyt skołowany, a może nawet wystraszony.
   - Wie Pan ile pracy przez pana poszło na marne?! - gorączkowo uderzała pomalowanymi na czerwono paznokciami o stolik zapewniający mi względne bezpieczeństwo. Nagle tuż obok pojawiła się pani Klementyna w własnej osobie z dwoma kubkami parującego napoju, który ku mojej ograniczonej wewnętrznej radości okazał się czekoladą. Uśmiechnąłem się do niej w geście uwielbienia, co skomentowała cichym chichotem. Czekolada wprawiła mnie w lepszy nastrój. Nabrałem siły.
   - Niech Pani przestanie mi tu panować, bo taki stary nie jestem. -mruknąłem uśmiechając się delikatnie do brunetki. Wywróciła oczami chwytając w dłonie kubek z najwspanialszym naparem świata. - Jestem Piotrek.
   - Kamila.
***

hej! hej!
piątek 7:10: jestem geniuszem!
pierwsza część. jakieś sugestie?
wybaczcie błędy, ale powinnam teraz ogarniać gdzie leży Mongolia ;_;
ret.