♪ (Maanam - Wyjątkowo zimny maj)
POLSKI LONDYN
CZĘŚĆ II
Od
momentu przekroczenia progu portu lotniczego Heathrow czułem się o wiele
lepiej. Wszystkie emocje opadły, a ja czułem się wyciszony świszczącym w uszach
wiatrem. Zapiąłem mocniej granatową kurtkę, której noszenie o tej porze w
Polsce wydawało się wielu osobom przesadą. Z delikatnym uśmiechem na ustach
spacerowałem wzdłuż szeregu czekających na klientów taksówek i lustrując
badawczym wzrokiem popijając kawę taksówkarzy. Chłonąłem te pozornie błahe
rzeczy, chciałem sobie przypomnieć jak najwięcej z poprzednich wizyt. Tęskniłem
za tym miastem, za tłumem wiecznie spieszących się ludzi, za różnorodnością
kultur, za lekko wzburzoną Tamizą za oknem hotelowego pokoju, za tym wszystkim,
czego pozbawił mnie związek z Magdą. Za Anglią, za Londynem, za wolnością, za spontanicznością.
Wyciągnąłem z kieszeni spodni telefon komórkowy i odczytałem wiadomość od
Zawadzkiej, w której groziła, że z nami koniec, jeśli nie wrócę do domu.
- Trzeba
było zakończyć to już dawno. - mruknąłem pod nosem wrzucając telefon do
sportowej torby, która była jedynym przedmiotem, jaki miałem ze sobą. Dusiłem
się w tym związku, nie czułem się sobą. A przecież kiedyś było tak dobrze. Nie
wiedziałem, co i dlaczego się popsuło, ale cieszyłem się, że zorientowałem się
teraz niż gdybyśmy byli dziesięć lat po ślubie.
Uśmiechnąłem
się do jednego z szczupłych mężczyzn pijących kawę z automatu znajdującego się
na parkingu lotniska i zapytałem, czy zawiezie mnie do centrum. Przytaknął mi
głową i już po chwili zatopiłem się w czeluściach tylnej kanapy
odrestaurowanego samochodu. Wpatrywałem się w migające za oknami domy, w ludzi
śpieszących się do różnych ważniejszych lub mniej ważnych czynności i miałem
ochotę, aby czas się zatrzymał. Aby ci przechodnie, choć na chwilę się
zatrzymali, aby zobaczyli ile można stracić przez pośpiech, ilu rzeczy można
nie zauważyć, ile prze przegapić. Mogłem zostać unicestwiony w tym jednym momencie,
siedzący na skórzanej sofie samochodu, wdychających zapach wanilii, palonej
kawy i papierosów, który wypełniał wnętrze auta.
To
miasto było mi tak dobrze znane, a przecież byłem tutaj tak dawno. Ale przecież
najważniejsze rzeczy się nie zmieniają. Londyn się zmieniał z dnia na dzień, z
człowieka na człowieka, z pomysł na pomysł, ale jego atmosfera i wszystkie moje
skojarzenia z nim się nie zmienią. Ja też się przecież zmieniłem, przybyło mi
kilka lat, przybyło doświadczenia, ale dalej jestem tym samym Zbigniewem
Bartmanem, którego największą miłością są naleśniki z sosem czekoladowym. Czy
to nie chodzi o to, żeby zmieniając się nie zatracić pierwowzoru?
- Katedra
świętego Pawła w Londynie, proszę bardzo. - powiedział kierowca zatrzymując się
obok starej świątyni. Mruknąłem ciche „dziękuję” i rzuciłem mężczyźnie kilka
banknotów na wystawioną po zapłatę dłoń. Teraz musiałem odetchnąć, musiałem
zapomnieć, musiałem zacząć od nowa.
***
Z głębokim westchnieniem opadłem
na pomalowaną na biało ławkę w oddalonym od centrum o kilkanaście kilometrów
parku. Potrzebowałem chwili wytchnienia, ponieważ nie miałem siły na chodzenie
po zatłoczonych chodnikach. Odwiedziłem już wszystkie miejsca, które tak dobrze
pamiętałem, jednak dopiero, gdy zaczęło się ściemniać poczułem jak bardzo jest
mi źle.
W uszach odbijały mi się słowa lekarza, które przypadkowo
usłyszałem. Gdyby przyjechał trochę później, pewnie nigdy bym się o tym nie
dowiedział, ale przyjechałem wcześniej. Gdybym zapukał pewnie też potoczyło się
to wszystko inaczej, ale może to przeznaczenie tak chciało? Może miałem się o tym
dowiedzieć? Może miałem wyjechać? Może miałem zmienić swoje życie? Nigdy nie
wierzyłem w przypadki, w zrządzenia losu, w kogoś, kto tam na górze planuje
nasze życia. To ja decydowałem, co zrobić, jak się zachować, co powiedzieć.
Kontrolowałem się i nigdy nie rozumiałem tych zagorzałych katolików, którzy za
wszystko obwiniali Boga. To nie tak, że nie wierzyłem, po prostu nie sądziłem,
że coś się może zdarzyć bez naszego przeanalizowania, bez naszego wyboru. Nie
lubiłaś, gdy zaczynałem podważać wartości, które przekazywaliście mi z ojcem,
bo tak zostaliście wychowani. Byłem samodzielny, sam o sobie decydowałem i wszystko,
co robiłem było zamierzone przeze mnie, a nie przez przypadek.
Ale nie pojmowałem jednej rzeczy.
Dlaczego akurat ty? Dlaczego akurat ty miałaś cierpieć? Przecież i tak dużo
przeżyła, a los dalej cię karze. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że
kiedyś, gdy przyjadę do Warszawy w rodzinnym domu, ciebie nie będzie. Że nie
będziesz mnie poprawiać jak to miałaś w zwyczaju, że nigdy już nie powiesz, że
jesteś ze mnie dumna. Bałem się myśleć, że kiedyś cię zabraknie. Wątpiłem, że
sobie poradzę, gdy zostanę bez ciebie. To ty byłaś moim aniołem stróżem, który
był zawsze w pobliżu.
- Mamo, ty nie możesz mnie
zostawić. - szepnąłem w eter nie zwracając uwagi na spadające z nieba krople,
które wplątywały się w moje włosy i moczyły kurtkę. Nie chciałem ich widzieć,
nie chciałem ich czuć. Nie mogłem sobie poradzić z wczorajszym wydarzeniem, a
co dopiero z deszczem. Chciałem zostać tutaj, w Londynie, na tej przeklętej
ławce i się obudzić. Obudzić się z tego chorego koszmaru i wrócić do mojej
zwykłem rzeczywistości. Do mamy, która nie umierała, do dziewczyny, teraz chyba
już byłej dziewczyny, która nie ma, do czego pretensji. Czy to tak dużo, że chciałem być
szczęśliwy? Czy to tak dużo, że chciałem trochę idealności w tym nieidealnym
życiu?
Deszcz padał, a ja nie ruszałem
się z miejsca. Nic się nie liczyło. Przełykałem gorzkie łzy, które nawet nie wiem,
kiedy zasłoniły mi obraz przed oczami, a teraz gromadziły się w kącikach oczu.
Nie czułem nic poza przenikającym zimnem, które próbowałem również zignorować.
Moje ubrania przemokły przyklejają się do wychładzającej się powoli skóry,
która stanowiła jedyną ciepła część tego obrazka. Miałem zamknięte oczy, ale to
nie powodowało, że łzy nie mieszały się z tak charakterystycznym dla
londyńskiej pogody, deszczem.
- Proszę Pana! - otworzyłem oczy
spoglądając na ubraną w żółty przeciwdeszczowy płaszcz dziewczyną potrząsającą
moim ramieniem. - Wszystko dobrze? Dobrze się Pan czuje? Zadzwonić do lekarza?
Potrząsnąłem głową starając się odzyskać panowanie nad
przemarzniętym ciałem. Kobieta patrzyła na mnie jeszcze niepewna czy za chwilę
nie zemdleję albo czy nie usnę na ławce.
- Wszystko w porządku. -
zapewniłem siląc się na uśmiech, który musiał wyglądać na dziwny na wyziębionej,
pokrytej łzami twarzy. Starałem się wyglądać na przekonującego, jednak chyba mi
się nie udało, bo brunetka chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę jednej
ze starych kamienic, które okalały park.
Była drobna i niższa ode mnie o głowę,
ale jej siła była wręcz nieopisana. A może to moje ciało lgnęło do cieplejszego
miejsca, gdzie mogłoby wrócić do względnej stabilności? Poprowadziła mnie do
wyglądających na stare schodach i cały czas mnie trzymając otworzyła jedne z
drzwi znajdujących się na piętrze. Weszliśmy do małego, ale gustownie
urządzonego mieszkania, które musiało być zamieszkiwane przez brunetkę. Pomogła
mi zdjąć kurtkę i uśmiechając się serdecznie zmierzyła mnie wzrokiem. Musiała
być ode mnie młodsza, bo jej cera była gładka, nienaznaczona pierwszymi zmarszczkami
czy innymi symbolami upływu lat.
- Dziękuję - powiedziałem
opierając się moją mokrą bluzą o drzwi i wpatrując się w ściągającą płaszcz
kobietę. Sprawiała wrażenie, że te słowa zakończyły naszą rozmowę, jednak po
chwili wyciągnęła z najwyższej półki z zasuwanej szafy, której wcześniej nie
zauważyłem plik ręczników i ubrań.
- Łazienka to drugie drzwi po
lewej stronie. Przebierz się, wysusz, a ja tym czasem zrobię herbatę, bo
wygląda Pan…
-Zbyszek, nie mów do mnie Pan, bo czuję się stary. – Mruknąłem
pod nosem wywołując śmiech u mojej wybawczyni. Uśmiechnąłem się i widziałem, że
ona też to zrobiła.
- Jestem Eadlyn. W takim razie
przebierz się i wysusz, Zbyszku - uśmiałem się słysząc moje imię tak zabawnie
brzmiące z jej angielskim akcentem.- Wyglądasz jak trup, a ja nie chciałabym
mieć tutaj kostnicy.
Roześmiałem się widząc jej minę,
gdy wypowiadaniu ostatniego słowa i ruszyłem w wyznaczony kierunku, w którym
rzeczywiście znajdowała się łazienka. Wyłożona białymi płytkami odpowiadała
mojemu wyobrażeniu typowych brytyjskich domów. Idąc za rada Eadlyn przebrałem
moje ubranie, z których w dalszym ciągu kapała woda tworząc pode mną sporą
kałużę na jakieś spodnie od dresu i wyglądający na nienoszony ciemny sweter.
Wycierając włosy z deszczowych kropelek usłyszałem zza drzwi głos dziewczyny
mówiący, żebym rozłożył mokre rzeczy na suszarce do ubrań stojącej w roku
pomieszczenia.
Po dobrym kwadransie wyszedłem z
łazienki, cały czas zakłopotany, że wpakowałem się do domu zupełnie obcej
osoby. Jednak brunetce zdawało się to nie przeszkadzać. Zagoniła mnie ruchem
ręki do salonu, gdzie pojawiła się po chwili z dwoma kubkami, z których unosiła
się para.
- Herbata dobrze ci zrobi. –
powiedziała podając mi do ręki naczynie, które miało mnie skutecznie rozgrzać.
Zamoczyłem posiniałe wargi we wrzącym naparze pozwalając, aby fala ciepła
omiotła moje ciało. Wydałem z siebie pomruk aprobaty czując smak soku z malin,
którym tak często słodziłaś mi desery, kiedy jeszcze chodziłem do przedszkola.
- Nie boisz się wpuszczając do
domu obcego mężczyznę? - zapytałem odkładając kubek z zabawnym rysunkiem na
szklany stolik stojący obok nas. Eadlyn spojrzała na mnie spod wachlarza
ciemnych rzęs i zaczesała pacami do tyłu swoje długie, ciemne włosy.
- Nie wyglądałeś przed okno na
wyrzutka społeczeństwa tylko na kogoś, kto potrzebuje herbaty - stwierdziła
powodując w moim cieple ciepło, które tym razem nie było spowodowane ciepłym
napojem. Patrzyła na mnie w skupieniu, dokładnie przyglądając się każdemu
mojemu szczegółowi jakby chciała dowiedzieć się czegoś więcej, czegoś, czego
nie powiedziałem. Dopiero, gdy z głębi mieszkania dobiegł ją jakiś dźwięk
zerwała się na równe nogi. - Przepraszam na chwilę - oznajmiła, a po chwili
wróciła z malutkim zawiniątkiem, którym okazało się sześciomiesięczne dziecko,
które musiało się przed chwilą obudzić. - To mój synek, Caden.
Otworzyłem szerzej oczy i
wpatrywałem się w uśmiechającego się do mnie małego chłopca, którego szare oczy
lustrowały mnie jak chwilę wcześniej jego rodzicielka. Dziewczyna zdecydowanie
bardziej spięta ponownie usiadła na kapanie obok mnie trzymając maleństwo na
rękach. Widząc moje zmieszanie oraz spięcie rzuciła w pełni już teraz
rozluźniona.
- Nie martw się. Zaraz nie wróci
jesgo tatuś, którego powinieneś się bać - głaskała czoło synka patrząc z
rozbawieniem w moją stronę. - Rozstaliśmy się krótko przed tym jak dowiedziałam
się, że jestem w ciąży. Stare dzieje - uśmiechnęła się w moją stronę, a ja
miałem ochotę w tym momencie dać w twarz temu człowiekowi. Za to, że zostawił
kobietę, która ma w sobie tyle dobra i empatii.- Lepiej wyglądasz.
- To w takim razie chyba czas się
zbierać. Jeszcze raz dziękuję. Za wszystko - powiedziałem z zakłopotaniem. -
Muszę jeszcze znaleźć hotel, ale chyba w centrum nie będzie takiego problemu.
Pokiwała głową, jednak jej spojrzenie mówiło mi, że zaraz
powie coś jeszcze. Coś, co ostatecznie miało zmienić moje życie. Pocałowała
malca i ponownie na mnie spojrzała, tym razem bardziej pewnie nadymając wargi.
- Nie pozwolę ci wychodzić
nigdzie w taką pogodę, bo znowu się zawiesisz i ja cię tym razem nie uratuję -
skwitowała, a moja szczęka opadła to podłogi. Nie umiałem się ruszyć. -
Będziesz spać na kanapie.
I takim sposobem mamo, po
położeniu Cadena do łóżeczka i kilku kieliszkach portugalskiego wina, które
przywiozła jej jakaś koleżanka opowiedziałem jej swoją historię, całą. A ona
nie starała się mnie pocieszyć, pozwoliła mi się wygadać, nie komentując tego
wszystkiego. Czułem, że mnie rozumie. Tego potrzebowałem, wysłuchania.
***
To już drugi trzeci raz ze Zbyszkiem Was witamy! Miał być most - jest park. Ciężko mi szło, oj ciężko... Ale tylko do momentu pojawienia się Eadlyn...
ret.