niedziela, 17 kwietnia 2016

część I "Polski Londyn"


(happysad - Taką wodą być)

I taką wodą być,
a nie tą, co żałośnie całą noc w gardle pali ogniem.
Wczoraj... wczoraj
nie liczy się,

POLSKI LONDYN
CZĘŚĆ I
Z trzaskiem zamknąłem drzwi samochodu zupełnie nie dbając o rzecz, przecież w moim życiu najcenniejszą. Ten samochód był od trzech miesięcy, czyli od wyjazdu z salonu, moim oczkiem w głowie. Nie znalazłabyś na nim ani jednego grama kurzu o ryskach nie wspominając, ale tym razem było inaczej. Czułem jak gniew pulsuje w moich skroniach, ale nie mogłem się uwolnić od myśli, że to wszystko powinno zakończyć się inaczej. Przegraliśmy, zwyciężając ponieśliśmy klęskę, ja przegrałem tę walkę, którąś z kolei. Siódme miejsce nie było szczytem marzeń, przecież mierzyliśmy w podium. Dzika kartka do Ligii Mistrzów podsyciła tylko nasze wyobraźnię, bo przecież nie raz widziałem na swojej szyi medal, którego jednak nigdy tam nie będzie. Spędziłem w Jastrzębiu tylko jeden sezon, ale dawałem z siebie wszystko. Jak widać nie wystarczyło, nie tego wtedy oczekiwałem. Trenerzy cieszyli się z wygranej z Olsztynem, jednak mi nie było do śmiechu. Zwyciężyliśmy w tym meczu, ale przegraliśmy całą resztę. Zostałem z tym sam, nie było ciebie. Wiem, że miałaś bilet na pociąg, ale najwidoczniej do niego nie wsiadłaś. Potrzebowałem twojego wsparcia, dumy w twoim spojrzeniu, że jestem twoim synem. Czy to naprawdę tak wiele?
Nie wiem, na kogo byłem w tamtym momencie bardziej zły. Na siebie, że nie umiałem pozbyć się przyziemnych problemów i skupić na grze czy na ciebie, że mnie zawiodłaś. Tak mamo, zawiodłaś mnie.  Nie zmuszałem cię po odejściu ojca, żebyś wychodziła z domu, pozwoliłem ci zamknąć się w czterech ścianach twojego domu na warszawskiej Białołęce. Wiedziałem, jakie to było dla ciebie ciężkie. Spojrzenia sąsiadów zza równo przyciętych berberysów, gdy ojciec pakował do bagażnika czarnego lexusa ostatnie kartony i walizki, pytania od rodziny, dlaczego wyszło tak, a nie inaczej, moje namowy, abyś przeniosła się gdzieś bliżej. Starałem się nie naciskać, nie ciągnąłem cię w siatkarski świat, bo wiedziałem,  że nie chciałaś w nim być, ale obiecałaś. Obiecałaś, że ten jedyny raz przyjedziesz na mecz Jastrzębskiego Węgla i zobaczysz jak gram. Muszę przyznać, że ku zdziwieniu Magdy z dnia na dzień miałem na twarzy coraz większy uśmiech. Było coraz bliżej meczu, coraz bliżej spotkania z tobą. Nie byłem idealnym synem, bo przecież często nie miałem czasu do ciebie zadzwonić o odwiedzinach nie mówiąc, ale na tamten mecz cieszyłem się jak wtedy, kiedy po raz pierwszy przyszłaś zadowolona z zebrania w szkole podstawowej. To dla ciebie nie pakowałem się w tarapaty, to dla ciebie ślęczałem do późna nad fizyką i matematyką. Chciałem, abyś była ze mnie dumna. To, dlatego, gdy zobaczyłem puste miejsce na trybunach, miejsce, w którym powinnaś siedzieć ty, coś zakuło mnie w okolicach mostku.
Nie mogłem wrócić w takim stanie, bo nie chciałem się narażać na zbędne pytania mieszkającej ze mną blondynki. Wiedziałem, że w pewnym momencie bym nie wytrzymał i po prostu wykrzyczałbym jej w twarz o kilka słów za dużo, co ostatnio zdarzało się coraz częściej. Nie mogłem znieść jej spojrzenia, gdy wracałem trochę później niż zwykle, słów, gdy nieumyślnie zrobiłem coś nie tak, jak sobie to zaplanowała. Magdalena Zawadzka była naprawdę wspaniałą osobą, ale po blisko dwóch latach naszego związku czułem się po prostu zmęczony. Nie wiedziałem nawet, czy dalej ją kocham, czy jestem z nią tylko z poczucia obowiązku i przyzwyczajenia. Czułem się jej coś winny, ponieważ to dla mnie, na moje słowa, rzuciła życia w stolicy i przeniosła się na południe kraju. W ciągu tygodnia, od powrotu z wymarzonych wakacji w Tajlandii, na których podczas jednej z kolacji zapytałem czy chciałaby ze mną zamieszkać w Jastrzębiu, ona zmieniła uczelnię, wynajęła mieszkanie i złożyła wymówienie w pracy. Byłem wtedy pod ogromnym wrażeniem, ale gdy się wprowadziła życie było zupełnie inne. Już wcześniej pomieszkiwała u mnie przez kilka do kilkunastu tygodniu, ale teraz miała zostać na dużo dłużej. Mam wrażenie, że wszystko byłoby dobrze, gdybym pewnego wieczoru nie wyszedł z kolegami z drużyny na piwo. Od tamtego piątku miała pretensje dosłownie o wszystko, a ja nie umiałem sobie z tym poradzić. Zresztą jak z większą ilością rzeczy, ale przecież nie byłem w stanie się wtedy do tego przyznać.
Spacerując wokół osiedla, na którym znajdowało się przydzielone mi przez klub mieszkanie próbowałem ochłonąć. Nie zwracałem większej uwagi na coraz chłodniejszą temperaturę oraz przeszywający mnie na wskroś wiatr. Obracałem w dłoniach telefon komórkowy walcząc z samym sobą. Chciałem do ciebie zadzwonić i usłyszeć, choć słowo wyjaśnień, a z drugiej strony obawiałem się tej rozmowy. Bardzo rzadko nie dotrzymywałaś słowa, a gdy nie było cię na meczu dzwoniłaś kilkanaście minut po zakończonym spotkaniu. Wiem, że nie chciałaś mi sprawić przykrości, ale wiem też ile musiało cię to kosztować, bo nigdy nie przepadałaś za moim zawodem. Zerknąłem na zegarek, który uświadomił mi, że krążę tak w kółko od ponad dwóch godzin. Z głośnym westchnieniem zawróciłem i skierowałem się w stronę klatki schodowej. Czułem, że czeka mnie rozmowa ze zniecierpliwioną blondynką, ale ja dalej nie byłem na nią gotowy. Dalej czułem jak bardzo drżące są moje dłonie oraz jak mocno spięte od gniewu i przygnębienia jest moje ciało.
W trakcie przemierzania kolejnych schodów udało mi się wydostać z kieszeni kurtki komplet kluczy z zawieszką w kształcie londyńskiego Big Bena, który przywiozłem z ostatniej wizyty w stolicy Wielkiej Brytanii, kilka lat temu. Londyn był dla mnie miastem idealnym. Uwielbiałem tamtejszą kuchnię, kulturę i wszystko inne od momentu, gdy po raz pierwszy, blisko dziesięć lat temu pierwszy raz postawiłem stopy na płycie brytyjskiego lotniska. Gdy tylko miałem okazję i chwilę wolnego kupowałem bilety i leciałem tam odpocząć, zdystansować się od tego, co działo się w klubach, w rodzinie. Ale ostatni raz byłem tam prawie trzy lata temu, ponieważ kilka miesięcy po powrocie poznałem Magdę. Moja ukochana nie pałała sympatią do Anglików oraz tamtejszej mało słonecznej pogody. Prawie codziennie obiecywałem sobie, że w najbliższej przyszłości się tam wybiorę po raz kolejny. Pogrążony w swoich własnych myślach ledwo trafiłem w zamek znajdujący się w drzwiach, ale niedane mi było samodzielnie ich otworzyć.
- Wreszcie raczyłeś się pojawić - warknęła przez zaciśnięte zęby moja współlokatorka. Widziałem jak mocno zaciska pomalowane na biało paznokcie w zielone jabłko kupione przeze mnie rano na śniadanie. Wpatrywała się we mnie z zaciętością, jednak po chwili złość zastąpiło zdziwienie i dezorientacja. - Jesteś sam?
Mruknąłem pod nosem jedno ze znanych większości rodzaju ludzkiego niecenzuralnych słów. Byłem mile zdziwiony jak szybko to zauważyła, ba radowałem się, że pamiętała o jej przejeździe.
- Jak widać. - odwarknąłem podobnym do niej tonem, a przecież w ostatnim czasie rozmawialiśmy tylko w taki sposób. Wyminąłem ją i wszedłem do wyłożonej ciemnymi płytkami kuchni, aby sięgnąć po szklankę z lodowatą wodą. Liczyłem, że to przyniesie mi względną ulgę. Krok za mną, niczym cień chodziła Magda jakby licząc ja słowa wyjaśnienia. Gdy spoglądałem na idące spać miasto, ona opadła na metalowe krzesło, a z jej pomalowanych różową pomadką ust wydobyło się pełne frustracji westchnienie. -Uprzedzając twoje pytanie nie wiem, dlaczego nie przyjechała.
Rzuciłem jej znaczące spojrzenie, jednak ona nie zerwała kontaktu wzrokowe tak jak przypuszczałem. Wpatrywała się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy w myślach ważąc słowa, które chciała wypowiedzieć. Uniosłem brew ponaglając ją, jednak nie przejęła się tym zbyt, jedynie przeczesała rękę opadające na oczy blond kosmyki.
- Może i ona miała ciebie dość - mruknęła odrywając listki ze stojącej na drewnianym stole rośliny. Miałem wrażenie jakby uderzyła mnie w twarz. Patrzyła mi prosto w oczy, a ja byłem pewnie, że nie był to omam słuchowy. Ona powiedziała to na głos i z całkowitą pewnością i kontrolą. Poczułem jak mocno spinam mięśnie próbując opanować przypływ adrenaliny.
- Masz mnie dość? Zgoda. - warknąłem i wyszedłem z pomieszczenia. Jeśli tego chce to bardzo proszę. Nic na siłę panno Zawadzka.
Trzasnąłem drzwiami od sypialni przeklinając cienkie ściany jastrzębskiego lokum. Sąsiedzi znowu będą rzucać zaciekawione i zniesmaczone spojrzenia. Ale wiedziałem, że nie wszystkim da się dogodzić. Gwałtownym ruchem otworzyłem szafę i wyciągnąłem z niej grubszą bluzę. Miałem dość, zwyczajnie dość. Zgarnąłem do kieszeni portfel i kilka najpotrzebniejszych rzeczy, aby chwilę później pojawić się w korytarzu mieszkania.
- Zbyszek - dziewczyna chyba zdała sobie sprawę, że jej słowa podziałały na mnie jak płachta na byka. Próbowała to naprawić, złagodzić, ale gdyby to się nie wydarzyło to wybuch nastąpiłby później. To jak z rozbiorami Polski - nastąpiły, ale mogły się odbyć przecież już wcześniej. Nie chciałem tego przeciągać.
- Jadę do Warszawy. Nie wiem, kiedy wrócę - powiedziałem chwytając w dłoń zdjęta kwadrans wcześniej kurtkę.
Kiwnęła tylko głową, bo znała mnie na tyle, że wiedziała, że gdy coś postanowię to zrobię to nawet po przysłowiowych trupach. Tak zostałem wychowany, a siatkówka i inne sporty po prostu utwierdziły mnie w przekonaniu, że taki muszę być, bo inaczej inni mnie zdeptają z ziemią.
Nie chcąc robić jeszcze większego przedstawienia zamknąłem delikatnie drzwi i w przeciągu kilku chwil zbiegłem po schodach przed zamieszkiwany przeze mnie blok. Od razu podszedłem do samochodu i odpaliłem silnik. Potrzebowałem prędkości, potrzebowałem wolności, potrzebowałem matczynego ciasta oraz kawy w kubku, który miałem od dziecka. Wtedy nie istniały dla mnie żadne ograniczenia, miałem w głębokim poważaniu innych kierowców. Chciałem po prostu jak najszybciej dojechać do tej pieprzonej stolicy i odetchnąć pełną piersią. Bez ograniczeń.
 
Rozwijałem prędkości znacznie wyższe niż te dozwolone i jeśli złapałby mnie patrol podczas tej czterogodzinnej szalonej jeździe, prawa jazdy nie odzyskałbym już nigdy, bo złamałem chyba większość z obowiązujących przepisów. Nie miałem głowy, aby poinformować moją rodzicielkę o planowanej wizycie, bo w uszach wciąż miałem słowa mojej dziewczyny. Jej wzrok, którym nigdy wcześniej mnie nie obdarzyła i ta szczerość, która biła z jej oczu była dla mnie przerażająca. Czy stałem się potworem? Przecież nie robiłem nic innego niż podczas ostatnich kilku lat. Może to ona się zmieniła? Może oboje zobaczyliśmy, że mamy inne systemy wartości? Nie miałem kluczy od bramy rodzinnego domu, więc musiałem zaparkować na ulicznym parkingu. W ciągu kilku chwil udało mi się dostać przed drzwi wejściowe. Jak dobrze, że mama dalej zostawiała otwarta boczną furtkę. To właśnie nią wydostawałem się z domu na całonocne imprezy w liceum. Czasem miałem wrażenie, że doskonale o tym wiedziałam, jednak nic nie mówiłaś. Stanowczym ruchem nacisnąłem klamkę, która ku mojemu zdziwieniu otworzyła się bez trudu. Przecież zawsze, gdy byłaś sama zamykałaś drzwi. Zawsze.
Starając się zachowywać jak najciszej skierowałem się w stronę salonu, jednak słysząc męski głos zatrzymałem się w połowie drogi. Nie wiedziałem, do kogo należał, ale nie chciałem przerywać. Wychylając się delikatnie zza rogu widziałem, że siedzisz na krześle. Cała i zdrowa. Wtedy z serca spadł mi ten metaforyczny kamień, byłaś bezpieczna.
- Pani Danuto, możemy spróbować chemioterapii, ale niczego nie mogę obiecać. Wie pani, w jakim stanie jest pani organizm, więc to może nie przynieść rezultatów. Trzustka już prawie nie funkcjonuje, a przerzuty pojawiły się też na… - mówił, a ja czułem jak się kurczę. Nie panowałem nad sobą, nie mogłem dojść do głosu zdrowemu rozumowi. Łzy spływały mi po policzkach mocząc podłogowe płytki w całym przedpokoju. Cofałem się coraz bardziej, aby gdy tylko poczułem na plecach opór drzwi puścić się biegiem przez wysypaną kamykami ścieżkę.
Rak. Nie przyjechałaś, bo jesteś śmiertelnie chora. Nie, dlatego, że nie chciałaś. Nie przyjechałaś, bo twój świat się zawalił. Byłem na siebie zły, że pomyślałem, że mnie olałaś dla jakiegoś wernisażu czy czegoś podobnego. Nie mogłem tego pojąć. Nie mogłem tutaj dłużej zostać. Nie mogłem ci teraz spojrzeć w oczy, nie umiałem. Ale nie miałem też gdzie pojechać. Jeżdżąc po warszawskich ulicach po głowie kołatało mi po głowie tylko jedno miejsce. Moja ostatnia ostoja.
Zawróciłem samochód w stronę lotniska, modląc się w duchu o wolny bilet na najbliższy lot do Londynu. To moja jedyna deska ratunku na przetrwanie.
***
Witam Was z Bartmanem po raz drugi. Przepraszam, że mamy niedzielę, a rozdział miał być w piątek, ale wyszło jak wyszło. Mi się podoba. Taki oto jest mój Zbyszek :D
ret.
 


sobota, 2 kwietnia 2016

zapowiedź "Polski Londyn"


ZAPOWIEDŹ

POLSKI LONDYN


/Manchester - Polski Londyn/

Iluż mężczyzn nie umie inaczej poruszyć serca kobiety,

 jak tylko je raniąc.

~Stendhal

 


 

        Spływający pod czole zimny pot pomaga mi w dalszym ciągu spoglądać trzeźwo na tę całą, popieprzoną sytuację. To wszystko jest tak realne, że nie mogę uwierzyć, że nie jest fikcją. Ci ludzie, których nigdy nie było, a teraz gromadzą się tutaj niczym najlepsi przyjaciele. Stroje, które nigdy nie powinny dla niej być wyciągnięte z szafy, a jednak teraz prezentują swoje okazałości na zeszczuplałych z boleści ciałach stąpających po udeptanym piasku. Nie mam siły patrzeć na wykrzywione w lamentacyjne pozy twarze, których serca biją w normalnych rytmie. Gra, to wszystko to kłamstwo. Gdyby nie liczyć kilku osób, których dałoby się policzyć na palcach jednej ręki, nikogo nie powinno tutaj być. Nie było ich, gdy byli potrzebni, nie interesowali się, co działo się z nią przez ten cały czas, przez te trzy lata.

- Wszystko będzie dobrze. - tylko dla niej jestem w stanie to wytrzymać. Wiem, że tak trzeba. Tak wypada. Ale najchętniej znowu bym uciekł. Zostawiłbym to wszystko jak wtedy, przed przylotem do Londynu, w moich starym życiu.

 Czuję jak jej wychudzona podobnie jak ciało dłoń zaciska się z całej siły na moim ramieniu. Niewidzialna moc, którą mi daje jest nieoceniona. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co by się stało, gdybym nigdy jej nie spotkał? Czy byłbym szczęśliwy z blondynką, która właśnie przemierza cmentarny chodnik i zmierza w moim kierunku? Mam wątpliwości, ale przecież tylko głupiec ich nie ma. Nie rozpamiętuję, nie gdybam, bo się boję. Zwyczajnie w świecie się boję, tego, że gdzieś popełniłem błąd, że coś mogłem zrobić lepiej, że mogłem ci jakoś pomóc. Ale gdybym wtedy, 12 kwietnia nie przyjechał do ciebie na herbatę niczego by nie było. Żyłbym jak w więziennej celi, nieświadomy, z jakim koszmarem się zmagasz. Jak wiele poświęcasz, żebym był szczęśliwy. To była moja jedyna dobra decyzja, która wynikła jedynie z przypadku.

- Zbyszek? - delikatny głos pieści moje ranione twoim krzykiem uszy. Obracam się niepewny mojej zgarbionej postawy, moich przekrwawionych od płaczu oczu, niczego. Blondynka patrzy na mnie zaciskając mocno wargi, widzę jak bardzo jest przybita. Nic nie mówi, tylko przytula mnie z całych sił. Chciałbym jej powiedzieć tyle słów, ale dźwięk zamiera mi w gardle.

- Dziękuję, że przyszłaś. Ona by tego chciała. - udaje mi się wykrztusić po chwili. Dziwnie się czuję mówić o tobie w taki sposób. Dziwnie czuję się z myślą, że zaraz nie zadzwonisz, że nie zaproponujesz mi ciasta, że nie zobaczysz jak gram, że cię już nie ma.

- Nie mogłam zostać w Warszawie, jesteśmy przyjaciółmi. - mówi z delikatnym uśmiechem. Taka przyjaciółka to skarb, a przecież miała święte prawo do znienawidzenia mnie, do mordy, gdy tylko nadarzyła się taka okazja.

Szeptam ciche „dziękuję”, gdy podchodzi do wykopanego w ziemi dołu i wrzuca do niego białą różę. Tak bardzo je lubiłaś prawda? Przymykam oczy i dopiero teraz dociera do mnie jak bardzo męczące były dla mnie ostatnie dni. Czuję ból w każdej komórce ciała, rozrywający i niedający się pokonać. To wszystko staje się przeszłością, nie jestem w stanie zatrzymać czasu, choć tak bardzo tego pragnę. To miejsce nie powinno być świadkiem takich pożegnań, nie powinno być miejscem naszego pożegnania. Ta bajka powinna mieć inne zakończenie.

Wracam do rzeczywistości, dopiero w momencie, gdy ktoś ciągnie mnie za rękaw czarnej jak wszystko wokół, marynarki. Spoglądam w dół i staram się wygiąć usta w coś na kształt uśmiechu, jednak sądząc po minie dziecko nie wychodzi mi to za dobrze.

-Tato, mama źle się poczuła i pojechała z ciocią Lilką do szpitala. - czteroletni chłopiec mówi z przejęciem, a strach maluje się w jego szarych jak stal oczach.

I ja momentalnie czuję się podobnie. W tym całym ferworze zmartwień zapomniałem, że jest ktoś, dla kogo muszę być silny. Poczułem się jak dziecko, gdy zobaczyłem mahoniową trumnę, chciałem się rozpłakać. Powinienem być bardziej odpowiedzialny. Jestem już dorosły. Truchleję na myśl, że i im może stać się krzywda. Nie mogę do tego dopuścić.

- Młody, do samochodu! - biorę bruneta za rękę i ciągnę w stronę parkingu. Nie liczy się już tłum gapiów, który pewnie właśnie komentuje moje niesubordynowane zachowanie. Ale są rzeczy ważne i ważniejsze. Ty zawsze będziesz ponad to. Przepraszam mamo, ale muszę być przy niej w tej chwili. Przy nich. A wiesz, co jest najgorsze? Że nie poznasz wnuka, choć wiem, że małego pokochałaś jak swojego.

 
Cześć! Witam Was po raz pierwszy wraz ze Zbyszkiem. Wiem, że nie wszyscy go lubią, ale dajcie mu chociaż szansę. Bo przecież mężczyźni kochają mocniej...
Z tą historią jest bardzo ciekawie, ponieważ miałam ją napisaną już jakiś czas temu na kartce, jednak takowa się zgubiła, więc i koncepcja jest zmieniona.
ola.